poniedziałek, 7 września 2015

Judas Priest - Defenders of the Faith 30th Anniversary Deluxe Edition [2015]


Judas Priest to jeden z tych zespołów, których nie trzeba przedstawiać miłośnikom ciężkich brzmień. Ponad 40 lat na scenie, 17 albumów studyjnych, niezliczone koncerty, charakterystyczne od razu rozpoznawalne brzmienie i niesamowity wokal Roba Halforda. 10 marca br. na rynku ukazała się specjalna reedycja z okazji 30 lecia wydania albumu Defenders of the Faith wzbogacona o dodatkowe dyski, na których ukazał się zapis koncertu z 5 maja 1984, z trasy promującej tą płytę. Przy tej okazji warto dokładniej spojrzeć na zawartość tego albumu.
To jakim Judas Priest był płodnym zespołem w latach 70. i 80. świadczy fakt, że Defenders of the Faith jest ich dziewiątym albumem studyjnym, który powstał 10 lat od debiutu płytowego grupy. To, że Halford i spółka zaczynając od nasyconego bluesowym graniem wypracowali swój własny styl, którym wprowadzili heavy metal do lat 80. świadczy różnica brzmieniowa między tym krążkiem, a wspomnianym debiutem Rocka Rolla. Obrońcy Wiary pojawiła się na rynku po dwóch wybitnych płytach – British Steel oraz Screaming for Vengeance, które ukazały się wcześniej na takich samych  rocznicowych reedycjach. W tym miejscu pomijam specjalnie Point of Entry, bo mimo, że to równa płyta odstaje poziomem od klasycznych pozycji w dyskografii Priestów. Graficznie rewolucji większych nie ma, odświeżona oryginalna okładka i całość zapakowana w dodatkową tekturową okładkę.

British Steel miała w sobie sporo z hard rocka, Screaming for Vengeance było szybsze i ostrzejsze. Na Defenders of the Faith, który zawiera 10 kompozycji (9 autorskich, jedna Some Heads Are Gonna Roll autorstwa Boba Halligana, który wcześniej stworzył utwór (Take These) Chains na poprzedni album) grupa kieruje się coraz bardziej w stronę speed metalu jednocześnie zachowując swój oryginalny styl. Otwierający całość Freewheel Burning brzmi jakby pierwotnie stworzony był na poprzedni album jednak to on został wytypowany na pierwszego singla z tego albumu, do tego charakterystyczny teledysk z ujęciami koncertowymi oraz  młodzieńcem grającym na automacie w grę, która nazywa się… Freewheel Burnin’. Całość to solidny kawałek z kapitalnym wokalem Halforda i solówką Glenna Tiptona. Drugi z kolei utwór, Jawbreaker coverowany m.in. przez grupę Sabaton stanowił zalążek tego co 6 lat później ukazało się na albumie Painkiller – motoryczny riff do tego tekst o zagładzie i nadejściu tytułowego „Łamacza Szczęk”, charakterystyczny dla tamtego okresu (skojarzenie z 2 Minutes to Midnight Iron Maiden z płyty, która ukazała się mniej więcej w tym samym czasie). Moim faworytem na płycie jest jednak kawałek, który w trackliście znajduje się na 3 pozycji – Rock Hard Ride Free, po solówce w intrze pojawia się grany w harmonii bardzo prosty, ale i chwytliwy motyw. W tym momencie można stwierdzić, że Judas Priest nie mieli zamiaru kopiować samych siebie, ale nadal się rozwijać i to na Defenders of the Faith im się udało. Hardrockowo zaczynający się riff The Sentinel wkrótce zaczyna pędzić w stylu nad którym grupa zaczęła pracę komponując Screaming for Vengeance.

Po pierwszej, niemal hitowej części albumu następuje druga zaczynająca się od Love Bites z mrocznym i niezwykle klimatycznym syntezatorowym intrem (syntezatory w muzyce heavy metalowej lat 80. to chyba standard) ze znacznie wolniejszym tempem niż wcześniejsze utwory na tej płycie. Eat Me Alive jest utrzymane w podobnym klimacie, owszem riff nadal zbudowany jest na charakterystycznej motoryce, ale utwór jest zwolniony przez perkusję, na której gra Dave Holland (odpowiedzialny za te partie od British Steel do Ram it Down), którego styl jest rozpoznawalny od razu. Some Heads Are Gonna Roll autorska kompozycja Boba Halligana o czym wspominałem jest łatwo przyswajalna, nieco zaskakują delikatniejsze partie gitary. Night Comes Down to właściwie balladka zbudowana na zasadzie delikatna zwrotka, mocniejszy refren, niemniej jednak solówka grana jednocześnie przez Glenna Tiptona i K.K. Downinga – mistrzostwo, jako gitarzysta amator mogę zasłuchiwać się w nią bez końca. Judas Priest są mistrzami tworzenia niepowtarzalnego klimatu w swoich utworach – czy to ballada, czy prosty heavy metal czy ultraszybkie utwory z Painkillera.

Całość albumu zamykają 2 miniaturki – trwająca nieco ponad 2 minuty Heavy Duty, która w moim odczuciu łączy charakterystyczne dla obu części momenty w jedną całość. Zaś Defenders of the Faith z chóralnymi zaśpiewami stanowiło zarówno kapitalne koncertowe intro jak i delikatnie przerywnik w czasie koncertu, podczas którego cała widownia mogła śpiewać: „We are Defenders of the Faith!”. Po 30 latach od wydania wielu recenzentów i ekspertów zdążyło o tej płycie powiedzieć chyba wszystko, całość mimo, że nie tak przebojowa jak wspominane wielokrotnie poprzedniczki utrzymała wysoki poziom. Co do zawartości płyt bonusowych z zapiskiem koncertu – dobrze naoliwiona maszyna w życiowej dyspozycji, dla fanów obowiązkowa pozycja.


8/10

Tracklista:
CD1:
Freewheel Burning
Jawbreaker 
Rock Hard Ride Free
The Sentinel
Love Bites
Eat Me Alive
Some Heads Are Gonna Roll
Night Comes Down
Heavy Duty
Defenders of the Faith

CD2: (Live at the Long Beach Arena, CA 05/05/84 Part 1):
Love Bites
Jawbreaker
Grinder
Metal Gods
Breaking the Law
Sinner
Desert Plains
Some Heads Are Gonna Roll
The Sentinel
Rock Hard Ride Free

CD3: (Live at the Long Beach Arena, CA 05/05/84 Part 2):
Night Comes Down
The Hellion
Electric Eye
Heavy Duty
Defenders of the Faith
Freewheel Burning
Victim of Changes
The Green Manalishi (With the Two-Pronged Crown)
Living After Midnight
Hell Bent for Leather
You've Got Another Thing Coming

Skład:
Rob Halford - wokal
Glenn Tipton - gitara elektryczna
K.K. Downing - gitara elektryczna
Ian Hill - gitara basowa
Dave Holland - perkusja

Tom Allom - produkcja

Columbia Records 2015

2 komentarze:

  1. Witam i gratuluje swietnego pomyslu. Jako milosniczka ciezkich i jeszcze ciezszych dzwiekow, zagladne tu pewnie nie raz. A co sie tyczy rencenzji- kawal swietnej roboty- nic dodac, nic ujac.
    Stop!! :D Kobieta musi troche pomarudzic. Panowie, czy nie uwazacie, ze ``Sad Wings of Destiny`` ( moj ulubiony album JP!) traktowany jest jak zwykle po macoszemu? Tylko ``Victim of Changes``? Dla mnie to za malo. Pozdrawiam Sabina.B :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, z czasem będzie pojawiało się tym co raz więcej recenzji nie tylko tych ciężkich i jeszcze cięższych dźwięków. :) Ja osobiście nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że Sad Wings of Destiny to tylko Victim of Changes w przeciwieństwie do większości ludzi, którzy uważają, że ten krążek to ten jeden utwór. Przecież jest tam świetny The Ripper, genialne fortepianowe Prelude i Epitaph (popis G. Tiptona) czy Dreamer Deceiver, który wyznaczał szlaki, którymi za parę lat poszło Iron Maiden, płyta przełomowa i powiedziałbym nawet, że prekursorka dla całego heavy metalu. :)

    OdpowiedzUsuń

10 lat od ostatniego lotu Ołowianego Sterowca

4 grudnia 1980 roku trójka żyjących „pilotów” Ołowianego Sterowca – Robert Plant, Jimmy Page i John Paul Jones ogłosiła, że ten nie...